Tegoroczne wakacje na Wyspach Zielonego Przylądka bardzo nam się podobały i byliśmy z nich zadowoleni, jednak pewnym rozczarowaniem był hotel. Już kilkakrotnie byliśmy na tego typu wakacjach w związku z czym mamy skalę porównawczą. Teoretycznie hotel Riu Taureg reklamował się jako 5*, ja jednak dałabym mu raczej 3,5*. W ubiegłym roku byliśmy w Grecji na wyspie Kos w 5* hotelu Magic Life Marmari Palace i jemu faktycznie przyznałabym te 5 gwiazdek, ale na Boa Vista zabrakło nam kilku rzeczy, które w znaczny sposób przyczyniły się do tego, że oceniamy ten hotel znacznie niżej, a co za tym idzie, uważamy go za nie wart swojej ceny.
- Hotel Riu Taureg jest duży i rozległy, choć muszę przyznać, że to akurat mi nie przeszkadzało, ponieważ lubię hotele z niską zabudową, a nie wieżowce. Nasz pokój znajdował się w odległej części kompleksu, był dość daleko od głównej części hotelu, a co za tym idzie od baru, a w pokoju nie było czajnika z możliwością zrobienia sobie rano czy wieczorem kawy/herbaty. Tak wiem, jestem rozpieszczona brytyjskimi B&B, ale na Kos taki dodatek był w pokoju i parę razy z niego skorzystaliśmy, mimo że bar znajdował się piętro niżej ;)
- Hotel ciągle się rozbudowuje, a my trafiliśmy akurat na pokój w budynku obok placu budowy (7-19), na szczęście w pokoju nie spędzaliśmy zbyt wiele czasu, jednak rano hałas dobiegający z budowy nieco przeszkadzał.
- Po pobycie w hotelu na Kos, gdzie w łazience znaleźliśmy bardzo fajne mydełka, żele pod prysznic, szampon i balsam do ciała, tu nie było nic! Dobrze, że wzięłam te rzeczy ze sobą, ale jadąc do ponoć 5* hotelu jestem przygotowana, że takie podstawowe przybory toaletowe będą w pokoju! A tu nie było nawet mydełka na umywalce! Byłam tym bardzo rozczarowana.
- Ponadto w pokoju mieliśmy pewne problemy ze spłuczką w toalecie, która raz działała a raz nie, często ciurkała w niej woda i nie było jej gdy faktycznie była potrzebna.
- Sam pokój był nieco staromodny i lekko zużyty, ściany miejscami były brudne i podrapane, zdecydowanie przydało by się odświeżenie.
- Ręczniki kąpielowe w pokoju były małe i w mocno nieciekawym, brązowo-burym kolorze.
- Mimo, że do hotelu przyjeżdżają rzesze Brytyjczyków w hotelowej kablówce nie było żadnych anglojęzycznych programów (za wyjątkiem jakiegoś informacyjnego i nie było to BBC, tylko francuski program z angielskim lektorem, nawet Eurosport był po niemiecku!).
- Brakowało obsługi kelnera w choć jednym z barów.
- W barach przydały by się przekąski.
- Koktajle serwowane były z gotowych mieszanek, nie przygotowywano prawdziwych drinków na miejscu, wszystko z gotowych półproduktów, ale z tego co się orientuje jest to typowe działanie w tej sieci hoteli.
- Lunch w restauracji przy basenach bardzo słaby - głównie frytki, hamburgery, hot-dogi, pizze - wszystko mało ciekawe i niezbyt smaczne, tłusto, fasto-foodowo, choć do tego były różne sałatki i owoce oraz spora ilość ciast.
- Podobnie bardzo słabe były zachwalane skądinąd kolacje tematyczne (na szczęście darmowe, ale trzeba było zarezerwować stolik) azjatycka, afrykańska i lokalna z Cape Verde. Potrawy serwowane na tych kolacjach były niesmaczne, mało ciekawe i niezbyt urozmaicone. Najlepiej z nich wszystkich prezentowała się kuchnia lokalna i potrawka z ośmiorniczki, która była mięciutka, natomiast samo danie było bardzo słone, choć jest to chyba cechą charakterystyczną tutejszej kuchni. W sumie żałowaliśmy, że poszliśmy na te kolacje - zdecydowanie odradzam. O wiele smaczniejsze, ciekawsze są normalne kolacje w głównej restauracji. Wybór jest przeogromny, każdy z pewnością znajdzie tam coś dla siebie. Po raz pierwszy spróbowałam tam ceviche, które było po prostu fantastyczne!
- Na koniec kilka słów o pogodzie. Na Wyspach Zielonego Przylądka byliśmy na początku maja, jednak woda w oceanie była zimna, a ze względu na silne wiatry wiejące w tym regionie ocean był mocno wzburzony - duże fale uniemożliwiały kąpiel - czerwona flaga. Silny i mimo wszystko chłodny wiatr sprawił, że jednego dnia nie mogłam leżeć na leżaku przy basenie, bo dostawałam gęsiej skórki, ale gdy przenieśliśmy się w miejsce za wiatrem, od razu zrobiło się bardzo przyjemnie.
- I na koniec ciekawostka, którą odbieraliśmy dość negatywnie. W hotelu istniała strefa "adults only", nie było by w tym nic dziwnego, ponieważ takie opcje występują w hotelach coraz częściej, jednak tu chodziło nie tyle o strefę wolną od dzieci, co po prostu o "lepszą", a co za tym idzie droższą część hotelu. Osoby które wykupiły tę opcję miały innego koloru opaski i dostęp markowego alkoholu, w tej części goście mieli swój basen i bar, gdzie było wi-fi. To oczywiście nic niezwykłego, rażące i wręcz żenujące było to, że ta część hotelu była wydzielona i odgrodzona od reszty hotelu szlabanem ze strażnikiem (!). Nie mówię, że mi to jakoś przeszkadzało, ale było po prostu dość dziwne i niezbyt sympatyczne.
Ale dość marudzenia, były to bowiem udane wakacje i było wiele rzeczy, które nam się bardzo podobały:
- Największą zaletą hotelu Riu Taureg jest przepiękna, szeroka plaża z białym piaskiem. Ponieważ jest to jedyny hotel w okolicy plaża jest prawie pusta.
- Pokój jak i cały hotel był bardzo czysty, wszystko było codziennie sprzątane, zamiatane, a wszystkie podłogi myte.
- Jaccuzi w strefie SPA z widokiem na plaże i morze (darmowe).
- Swim up bar, czyli bar w basenie, ze stolikami i podwodnymi krzesełkami.
- Bardzo smaczne jedzenie w głównej restauracji - ogromny wybór przeróżnych dań. Na kolacje wiele rodzajów ryb pod wszelkimi postaciami. Przebogata ilość deserów, ciast i owoców. Dla konserwatystów tradycyjne makarony i pizze.
- Hotel jest duży i rozległy i mimo że było sporo gości, ale mimo tego zawsze można było znaleźć wolny leżak przy basenie czy stolik w okolicy baru.
- Bary były oblegane, ale dzięki dużej ilości obsługi nigdy nie czekało się zbyt długo na otrzymanie zamówionego drinka.
- Obsługa była niezwykle miła, sympatyczna i pomocna.
- W głównym atrium znajdował się punkt samoobsługowy z zimnymi i gorącymi napojami oraz z nalewakiem do piwa. Moje odkrycie sezonu to tzw. shandy (napój Brytyjczyków) jest to piwo ze spritem (mniej więcej pół na pół, ja lałam jednak nieco więcej piwa, a mniej sprite, aby drink nie był zbyt słodki), wbrew pozorom nie jest to tak szokujące, a bardzo fajne i orzeźwiające połączenie - polecam wypróbować ;)
- Co wieczór odbywały się świetne tematyczne show w wykonaniu grupy animatorów hotelowych. Adoptowano różne musicale, między innymi Chicago.
- Ponieważ hotel leży na odludziu (w promieniu kilkudziesięciu kilometrów nie ma dosłownie nic, na miejscu znajduje się wszystko co mogłoby być leniwym wczasowiczom potrzebne - kilka różnych sklepików, wieczorem koncert, show, karaoke i dyskoteka.
- W hotelu znajduje się także plac zabaw i strefa dla małych dzieci.
- Na terenie hotelu są także boiska do piłki nożnej i koszykowej oraz korty tenisowe. W ciągu dnia załoga animatorów zapewniała różnego rodzaju rozrywki np. fitness w basenie czy siatkówka na plaży.
- Jak widzicie na terenie hotelu Riu Taureg każdy może znaleźć coś dla siebie. Jeżeli nie przepadacie za takimi rozrywkami, możecie po prostu znaleźć sobie ustronne miejsce na plaży, przy basenie czy przy barze i spędzać czas na rozmowach, grach, czytaniu i piciu. Jednym słowem pełen relaks i …
… No Stress ;)
Pozdrawiam!
Etykiety: all inclusive, hotel, Podróże, recenzja, wakacje